Biblioterapia w resocjalizacji
  Scenariusze zajęć - rodzina
 



    
  Rodzina w życiu młodego człowieka

 

Adresat: młodzież gimnazjalna
Czas: 90 min

 

Cele:
uczeń:
- uświadamia sobie, jaką rolę odgrywa rodzina w jego życiu
- dostrzega swoją rolę i obowiązki w rodzinie
- umie wyrazić swoje odczucia

 

Metody:
- drama
- czytanie tekstu
- dyskusja
- gry wprowadzające i kończące

 

Środki dydaktyczne:
- taśma z muzyką relaksacyjną
- tekst relaksacyjny
- tekst literacki oraz przypowieści

 

Przebieg zajęć:
1.  Gry integrujące:
„Zgadnij, o kogo chodzi”

Jedna z osób staje plecami do pozostałych, a ktoś inny opisuje jednego z uczestników grupy. Ważne jest, aby opis dawał pozytywny obraz tej osoby. W ciągu określonego czasu osoba stojąca tyłem musi odgadnąć , o kogo chodzi. Kiedy zgadnie wybiera następną osobę, która ma się odwrócić.  


2.  Zajęcia związane z tematem i literaturą:
Gra dramowa: „Początek dnia w rodzinie”
Rozmowa o odczuciach towarzyszących odgrywaniu scenki
Odczytanie fragmentu tekstu pt.”Kwiat kalafiora”

Do dziś wszystkie poranki w rodzinie Borejków wyglądały jednakowo. Mama wstawała pierwsza. Tym, co budziło co dzień Gabrielę, były dźwięki – brzękały  w kuchni naczynia i sztućce, stukały mamine obcasy, gwizdał czajnik, dzwoniły butelki z mlekiem, w łazience huczał piecyk, a mama przebiegała z pokoju do kuchni i z kuchni do łazienki, podśpiewywała i nawoływała despotycznie, żeby wstawać. Kto zaś wstał wreszcie, miał sposobność ujrzeć w kuchni uwijającą się mamę, a na desce stos świeżo wyprasowanej bielizny lub zwitki pocerowanych skarpet w koszyku. Na stole czekało już śniadanie, a mama była rześka i wyspana jak skowronek, mimo że poprzedniego dnia położyła się najpóźniej ze wszystkich.

            Tym mniej więcej torem biegły myśli Gabrieli, kiedy nakarmiła już siostry i została w kuchni nad zlewem pełnym naczyń.

            Jakoś zaraz przypomniała jej się niedawna scena ze szkolna przyjaciółką mamy. Pani ta odwiedziła mamę i ujrzawszy, jak dawna Milka szoruje wannę, wytrysnęła fontanną współczucia. Mama wtedy roześmiała się, umyła ręce, ucałowała przyjaciółkę z dawnych lat, a potem zrobiła jej kawy. I powiedziała, że owszem, pracy, którą wykonuje nikt sobie nie ceni. Ale że ona wcale nie chce, żeby ją ktokolwiek cenił, tę pracę. Dzieci mają prawdziwy dom, mówiła mama, i mogą sobie kwitnąć w jego cieple. Nie ma piękniejszej pracy społecznej niż wychować dziecko na porządnego człowieka, mówiła mama, kategorycznie odmawiając rzucenia tych garów i dzieciaków i zajęcia się pracą zawodową, odpowiadającą jej ambicjom, które to rozwiązanie sugerowała owa koleżanka. Mama oświadczyła, że jej ambicje naprawdę ograniczają do dzieci. Wychować je, powiedziała, na ludzi szlachetnych i mądrych to o wiele trudniejsze niż pisać w biurze sprawozdania. Koleżanka, która właśnie pisząc w biurze sprawozdania realizowała swoje ambicje, obraziła się i znikła z maminego życia. A mama wróciła do szorowania wanny i garnków.

            „Ale dlaczego? - pomyślała nagle Gabriela ze zdumieniem. - Dlaczego to nie ja szorowałam wtedy tę wannę?”

            Stojąc teraz nad zlewem pełnym talerzy i kubków przypomniała sobie słowa mamy i myślała ze wstydem, że piękne to były słowa, ale że przecież wychowywanie dzieci to nie to samo, co mycie podłóg i naczyń. Dlaczego żadna z nich nie pomagała mamie częściej? Dlaczego egoistycznie przymykały oczy na fakt, że mama bierze na siebie większość obowiązków po to, by córki miały ciepło i miło?

Był to widocznie dzień postanowień. Na twarzy Gabrysi ukazał się wyraz stanowczej powagi. „Do roboty – pomyślała. - Przyzwyczaj się ty leniu obrzydły. Mama wróci i wszystko musi być inaczej niż dotąd.”

            W dwie godziny później ojciec obudził się i przyczłapał do kuchni. Ujrzał Gabrysię przy czyściutkim stole nakrytym niebieską ceratą w kratkę. Na ceracie ustawiono drugie śniadanie dla wszystkich, składające się z chleba i sera ze szczypiorkiem. W kuchni było ciepło i czysto, a sprawczyni tego wszystkiego, przepasana fartuszkiem, siedziała przy stole zagłębiona w lekturze książki kucharskiej pt. „jak gotować”. To opasłe tomisko zawierało mnóstwo przepięknych przepisów na babki muślinowe z trzydziestu jaj, befsztyki z polędwicy, rolady z cielęciny i kiełbaski z jałowcem. Nie było tam natomiast ani słowa o tym, jak przyrządzać obiad z mrożonego morszczuka, który się zanadto rozmroził. Gabrysia powiedziała to ojcu. Zresztą – dodała – Nie zamierzam się tym przejmować. Usmażę wam po prostu tego morszczuka na patelni i tyle.

            Ojciec uniósł brwi i bez słowa poszedł się golić. Kiedy wrócił, jego najstarsza córka już zaparzyła kawę, którą też zaraz mu podała, wydymając usta i mamrocząc pod nosem jak zawodowa kucharka.

-         Dzwoniłam rano do szpitala.  - powiedziała, kiedy ojciec zasiadł już nad kawą.

            Miejsce taty przy jadalnym stole w kuchni znajdowało się przy ścianie. Nad jego głową wisiały przyklejone taśmą krótkie utwory i aforyzmy, stworzone indywidualnie lub zbiorowo przez cztery Borejkówny. „Kto mlaszcze, dostanie w paszczę” - głosiły te niechlujne świstki, albo: „Kto siorbie, dostanie po torbie”, „ kto oblizuje nóż, ten nie przemówi już”.

- Dzwoniłaś? - mruknął ojciec i łyknął kawy. - Gorąca. No, to jak dzwoniłaś , to już wiesz, że wszystko w porządku. Czuwałem.

-         Tato, co to było właściwie?

-         Perforacja wrzodu żołądka.

-         Wrzodu, wrzodu. Przecież mama nigdy nie chorowała!

-         Chorowała. Chorowała. Tylko myśmy o tym nie wiedzieli. Piła siemię lniane, pamiętasz? Udawała, że się odchudza, i jadła różne kleiki i mleczne zupki. Leczyła się po swojemu, a myśmy do niej biegali z każdym bólem głowy i skaleczeniem.

-         Ach, tato.

-         Ten lekarz powiedział mi, że mamie wycięto pół żołądka. Teraz nie wolno jej się denerwować. Żadnych stresów. Bo wrzód pojawi się znowu.

-         Jak długo mama tam będzie?

-         Ze trzy tygodnie , może dłużej. A potem sanatorium.

-         Tato, co my z tym zrobimy?

-         Z czym?

-         Ze wszystkim. Z naszą codziennością, że tak powiem.

-         Nie widzę problemu – zdziwił się ojciec.

-         No, właśnie. Nie widzisz.

-         A co?

-         Nie, nic. Chyba się zwolnię ze szkoły. Na te trzy tygodnie.

-         No dobrze. Zwolnij się, Gabuniu. Jak uważasz.

Gabriela westchnęła. Powoli zaczynało do niej docierać zrozumienie, że idą złe czasy.

            W południe ojciec zadzwonił znów do szpitala i obwieścił córkom radosną nowinę, że mama obudziła się już, jest przytomna i się uśmiecha. Wobec tego uradzono, że najrozsądniej będzie pozwolić jej jeszcze trochę odsapnąć i odwiedzić ją później. Perspektywa ujrzenia maminego uśmiechu i radość, że wszystko jednak skończyło się dobrze, sprawiły, że sporo z dręczącego wszystkich poczucia winy zdołało się jednak ulotnić.

            Gabrysia wysłała młodsze siostry na podwórko, a sama zamknęła się w kuchni i przystąpiła do gotowania obiadu.

            Nie miała w tym zbyt wielkiej wprawy. Gotowanie było czynnością, którą mama bardzo lubiła, twierdząc, że jest ono bezwzględnie rodzajem twórczości artystycznej. Despotyczna i szybka, nie dopuszczała córek do przedsionków tej sztuki, ponieważ ślamazarne ich poczynania denerwowały ją w ciągu pierwszych 5 minut. Gabrysia była najbardziej pod tym względem wyedukowana. Umiała ugotować rosół, herbatę i budyń. Jednakże już przyrządzenie jajka na miękko przekraczało jej umiejętności, gdyż niezależnie od czasu gotowania, nieodmiennie wychodziło ono z kąpieli wodnej twarde jak kamień.

            Umiała też ugotować ziemniaki. Uczyniła więc teraz to, co należy, mianowicie obrała je i wrzuciła do wody, dosypując czegoś, co zdało jej się solą, a było kwaskiem cytrynowym. Potem zabrała się do nieszczęsnego morszczuka, który leżąc pół dnia na deseczce przeobraził się w miękką, burą substancję, tonącą w kałuży zimnej wody.

-         U, brzydki jesteś , kochasiu – powiedziała do niego Gabriela z wyrzutem i rozpuściła na patelni kawałek margaryny. Była gospodynią rozważną i ostrożną, toteż postanowiła przeeksperymentować morszczuka. Wrzuciła najpierw kawałek ryby na patelnię i czekała, co będzie dalej. Zaczął skwierczeć i pachnieć nawet dosyć jadalnie, więc Gabriela uznała, że próba wypadła pomyślnie i można poddać podobnej obróbce całość morszczuka. Posypała go kwaskiem cytrynowym i zwaliła mokrą masę na patelnię. Morszczuk zaczął syczeć i walić kłębami pary, więc żeby nie tracić czasu, zajęła się jarzynką. Obrała marchewkę i utarła ją na tarce wraz z paznokciami i i naskórkiem palców prawej dłoni. Pod koniec tej tortury usłyszała z pewną ulgą głos Idy wołającej:

- Gaba, Do telefonu! - Więc zaaferowana, ssąc palce i wycierając dłonie w fartuch,  pośpieszyła na wezwanie.

-         Cześć stara – powiedział miły głos w słuchawce – Tu Robert Rojek.

-         O! - ucieszyła się Gabriela z głębi serca. - Cześć stary.

-         Dzwonię, żeby spytać co nowego.

-         Ach, - powiedziała Gabriela z zapałem, a myśl o morszczuku natychmiast uleciała z jej głowy. - Mama czuje się lepiej. Już się nawet podobno uśmiecha!

-         A widzisz! Mówiłem. Słuchaj, jestem u Anielki. Ty wiesz, co za numer? Twoją mamę operował jej stryjek.

-         Doktor Kowalik!

-         No! Anielka u niego mieszka. Wczoraj go zawołali na dyżur, co za traf nie?

-         Rzeczywiście! - powiedziała gorąco Gabrysia. - Robert chcę ci jeszcze raz podziękować za wszystko, co dla nas zrobiłeś. Zepsułeś sobie Sylwestra.

-         No, coś ty, staruszko, daj spokój.

-         Tak bym chciała zrobić coś dla ciebie.

-         Co się wygłupiasz dziewczyno. Nie ma o czym mówić.

Gabrysia uśmiechnęła się, słysząc ten zadzierzysty głos, bo stanęła jej przed oczami, jak żywa, piegowata gębusia Robrojka i jego szczere poczciwe oczy.

-         Wpadnij do mnie z Anielką – zaproponowała impulsywnie.

-         A, dobrze – zgodził się Robert – będziemy tam u Was, to znaczy Paweł nas zaprosił na keks ananasowy.

-         Halo, halo, mnie nie zaprosił – zaterkotała Aniela, która dorwała się nagle do słuchawki. - Na żadne keksy do niego nie idę. Ale ciebie odwiedzę koszykarko. Wariacko lubię chodzić z wizytą.

Gabriela roześmiała się mimo woli. Jaka ta Aniela sympatyczna, no, naprawdę.

-         Więc czekam, wpadnijcie – powiedziała ciepło. - Około 17:00 będziemy w domu.

 W tym momencie subtelna smuga ohydnego smrodu dotarła z kuchni do przedpokoju. Gabriela śmiesznie skończyła rozmowę i pognała do swego morszczuka.

Miał on obecnie postać drobnej szarej kaszki, swędzącej się na grubym zwęglonym podkładzie. Gabrysia złapała trzonek patelni, oparzyła się, wsadziła rękę pod wodę, wrzasnęła, ponowiła próbę ratowania morszczuka, znów wrzasnęła, wreszcie zdjęła patelnię z ognia, używając do tego celu lnianej ściereczki. Patelnia została ustawiona na deseczce, natomiast ścierka, rzucona niedbale gdzieś na piec, tliła się powoli błękitnozłotym płomyczkiem, póki ten nowy rodzaj swądu nie poruszył uwagi debiutantki kuchennej. Ścierka poszła do zlewu, morszczuka trzeba było zeskrobywać z patelni.

Weszła Ida.

-         Nie chcę się wtrącać – powiedziała – Ale kiedy mama smażyła rybę, to ta ryba nie była podobna do klusek. Ani do węgla kamiennego.

-          Może ty zrobisz obiad? - wrzasnęła Gabriela, mocując się z morszczukiem

-         Nie, wolę nie – skromnie odparła Ida – Znam granice moich możliwości. A czy posypałaś rybkę mąką przed smażeniem?

Gabrysia nie posypała.

-         A widzisz. Jak się nie posypie to przywiera. No, cóż chyba się dzisiaj poodchudzam. - dodała z męczeńskim westchnieniem.

Ojciec wkroczył do kuchni i sentencja łacińska zamarła mu na ustach.

-         O, Święty Jacku – jęknął na widok tej niedoli. - Gabrielo w zamrażalniku umieściłem wczoraj białą kiełbasę z białkiem roślinnym. Wrzuca się kiełbasę na wrzątek i gotuje pod przykryciem.

-         Zamrożoną?

-         Bo ja wiem.

-         Jak nie jesteś pewien, to może ją usmażymy?

-         Na czym? - spytał cierpko ojciec – Patelni już nie mamy.

-         Aha. No, można też smażyć w garnku.

-         Można?

-         Tak mi się zdaje.

Ojciec otoczył się obłokiem melancholii i wycofał psychicznie w głąb swej jaźni.

-         Mam pomysł – rzekł z daleka – Pójdziemy na obiad do ciotki Feli – miał na myśli żonę swego brata, a matkę Joanny.

-         O! - Idzie to odpowiadało – Dobra myśl. Ciotka Fela gotuje jak Archanioł.

Gabriela zawisła między uczuciem ulgi a obawą.

-         Joanna mnie wyśmieje! - wysunęła kontrargument. - Czy wy wiecie jak Joanna umie gotować? Nie, zostańmy, jakieś jajka chyba potrafię przyrządzić.

-         Gaba, nie bądź dziecinna.

-         Patelni nie masz.

-         Po co mi patelnia. Ambicja mi nie pozwala.

-         Zgłupiałaś, co ma ambicja do obiadu.

-         Córki, proszę o ciszę. Będę dzwonić do ciotki.

-         No to już dzwoń – ugięła się Gabriela. - Ale kto wypapla o morszczuku, tego osobiście znieważę.

Dyskusja na temat problemów poruszanych w tekście
Wysłuchanie muzyki i tekstu relaksacyjnego
3.Gry kończące:
„Nagle”

Wszyscy siedzą w kręgu. Ktoś mówi zdanie, przysłowie lub krótki cytat. Kiedy skończy, osoba siedząca obok woła: nagle... i albo coś dodaje, albo używając ostatniego słowa i kilku innych zmienia sens poprzednich treści, np.: świat jest piękny. ... Nagle zobaczyłem ducha. Zabawa jest kontynuowana, aż obejdzie cały krąg.
„Zamknięte kręgi”

Dla oceny zajęć i zamknięcia, podsumowania ich można zadawać pytania, które obchodzą cały krąg

 

Literatura:
Grupa bawi się i pracuje: zbiór grupowych gier i ćwiczeń psychologicznych. – Wałbrzych: „Unus”, 1994
Musierowicz M.: Kwiat kalafiora. – Warszawa: „Nasza Księgarnia”, 1985





 

 

 
  Dzisiaj stronę odwiedziło już 4 odwiedzający (9 wejścia) tutaj!  
 
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja